środa, 12 października 2011

Dziwne dźwięki z Lancaster - Miles - Facets (Modern Love 2011)

Po części dzięki zbiegowi okoliczności, po części dzięki świadomej decyzji, ostatnimi czasy powróciłem do chwalebnego nawyku kupowania płyt na winylu. Po przerwie niezbyt długiej, ale i tak za długiej. Jednym z pierwszych nabytków na "nowej drodze" był niejaki Miles, epka pod tytułem Facets, wydana przez Modern Love z Manchesteru. Z pięknym stadem krów przy wodopoju(?) na okładce.

Modern Love jest od jakiegoś jedną z moich ulubionych wytwórni. Może ich katalog nie jest wybitnie długi, ale zawsze są to rzeczy najwyższej jakości. Powiązana ze sklepem boomkat wytwórnia działa od 2002 roku. Zaletą powiązań ze sklepem internetowym jest to, że wszystkie winylowe edycje można zakupić w postaci plików FLAC, jeśli ktoś preferuje nowoczesne audio.  Artyści wytwórni Modern Love to chociażby Claro Intelecto, Andy Stott
czy Deepchord. Czyli germańskie dub techno zaszczepione na Wyspach. Oraz moi ulubieni Demdike Stare. Najnowsi mistrzowie budowania nastroju grozy na scenie szeroko pojętego "około techno." Również w jakimś sensie wyrastający z germańskiej tradycji muzki elektronicznej, ale określani czasem jako "muzyka fimowa". Połowa Demdike Stare to Miles Whittaker, czyli bohater tej notki.
Miles zgłębia rejony bardziej zbliżone do dub techno, a nawet momentami dubstepu niż jego macierzysty projekt. Jest mrocznie, jak można się spodziewać, ale inny to mrok niż u Demdike Stare. Mrok to budowany trochę odmiennymi środkami. Dub techno i ambient to jest to, co przychodzi tu na myśl. Bardziej Kolonia/Berlin niż Lancaster/Manchester. Porównanie z Gas nasuwa się samo w niektórych momentach płyty, jednak nie jest to zarzut plagiatu. Raczej docenienie szlachetnej inspiracji, będącej bezsprzecznym klasykiem. Coś jakby w Lancaster nagle wyrósł Königsforst, las w Kolonii, w którym młody Wolfgang Voigt eksperymentował z LSD. A potem nazwał jego imieniem jeden ze swoich albumów jako Gas.
Muzykę zawartą na Facets najłatwiej chyba określić jako techno, bo tym ona jest przez
większość czasu. Jednak nie jest to muzyka taneczna, raczej do słuchania na kanapie w domu, z lampką wina lub innego ulubionego trunku i wprowadzania się w mroczny nastrój. Podobnie jak u Demdike Stare, ilość warstw dźwiękowych to uczta dla ucha. Choć warstwy to zbudowane innymi środkami. Bardziej techno środkami. Ale techno to upośledzone w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Mocno spowolnione i "wydziwnione", a takiego techno większość parkietów nie lubi.
Drugim, dla mnie, ważnym tropem, szczególnie na stronie B epki, jest muzyka afrykańska albo tribal techno, jak kto woli. Momentami robi się monumentalnie, ale ciągle równie mrocznie jak wcześniej. A może nawet bardziej. Płyta trwa zaledwie 27 minut, a przez swoją gęstość i różnorodność brzmieniową dostarcza tyle satysfakcji co siedemdziesięciominutowy album.
Na koniec Miles dokłada jeszcze swego rodzaju industrialem. I koniec wrażeń. Nagle się wszystko urywa.
Warto posłuchać tego pana. I mam nadzieję, że to nie koniec jego działalności solowej. Pod jednym warunkiem - że nie zaniedba Demdike Stare.
A na koniec do pooglądania i posłuchania:

 

amore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz